bell notificationshomepageloginedit profileclubsdmBox

Read Ebook: Grażyna: Powieść Litewska by Mickiewicz Adam

More about this book

Font size:

Background color:

Text color:

Add to tbrJar First Page Next Page

Ebook has 114 lines and 9763 words, and 3 pages

GRA?YNA.

Gra?yna.

POWIE?? LITEWSKA

przez

ADAMA MICKIEWICZA.

CHICAGO, ILLS.

NAK?ADEM I DRUKIEM W?AD. DYNIEWICZA,

GRA?YNA.

Powie?? Litewska przez Adama Mickiewicza.

Coraz to ciemniej, wiatr p??nocny ch?odzi, Na dole tuman, a miesi?c wysoko Po?r?d kr???cej czarnych chmur powodzi We mgle nieca?e pokazywa? oko. I ?wiat by? nakszta?t gmachu sklepionego, A niebo nakszta?t sklepu ruchomego-- Ksi??yc, jak okno, kt?r?dy dzie? schodzi.

Zamek na barkach nowogrodzkiej g?ry Od miesi?cznego bra? poz?ot? blasku; Po wa?ach z darni i po sinym piasku Olbrzymim s?upem ?ama? si? cie? bury, Spadaj?c w foss?, gdzie w?r?d wiecznych cie?ni Dysza?a woda z pod zielonych ple?ni.

Miasto ju? spa?o, w zamku ognie zgas?y; Tylko po wa?ach i po basztach stra?e Powtarzanemi p?osz? senno?? has?y. Wtem si? co? zdala na polu uka?e: Jakowi? ludzie bieg? tu po b?oniach; A ga??? cieniu za ka?dym si? czerni A bieg? pr?dko, musz? by? na koniach, A ?wiec? mocno, musz? by? pancerni.

Zar?a?y konie, zagrzmia?a podkowa, Trzej to rycerze jad? wzd?u? parowa. Zjechali, staj?, a pierwszy z rycerzy Krzyknie, i w tr?bk? mosi??n? uderzy. Uderzy? potem raz drugi i trzeci, Stra?nik mu z baszty rogiem odpowiada; Brz?k?y wrzeci?dze, pochodnia za?wieci, I most zwodzony z ?oskotem opada.

Na tentent koni zbiegli si? stra?nicy, Chc?c bli?ej pozna? i m??a i stroje. Pierwszy m?? jecha? w zupe?nej zbroicy, Jak? zwyk? Niemiec przywdziewa? na boje; I krzy? mia? czarny na bia?ej kapicy, I krzy? na piersiach u z?otej p?tlicy, Tr?bk? na plecach, kopi? u toku, R??aniec w pasie i szabl? u boku.

Poznali m??a Litwini z tych znak?w; Wi?c cicho jeden do drugiego szepce: "To jaki? urwisz od zgrai Krzy?ak?w; Tuczny, bo prusk? krew codziennie ch?epce. O, gdyby nie by? tu nikt wi?cej z warty, Zarazby w bagnie sk?pa? si? ten plucha; A? pod most pi??ci? zgi??bym ?eb zadarty!-- Tak oni m?wi?; on niby nie s?ucha: Lecz musia? s?ysze?, bo si? bardzo zdumia?, A chocia? Niemiec, Litwina rozumia?.

"Ksi??? jest w zamku?" "Jest, lecz o tej porze Bardzo?cie wasze poselstwo sp??nili; Dzi? nie mo?ecie stawi? si? we dworze, Chyba na jutro." "Jutro? ani chwili! Zaraz, natychmiast, cho? w sp??nion? por?, Litaworowi o pos?ach donie?cie; Niebezpiecze?stwo na m? g?ow? bior?, A wy dla znaku pier?cie? tylko we?cie. Nie trzeba wi?cej! skoro ujrzy god?o, Pozna, kto jestem, i co nas przywiod?o."

Cicho?? do ko?a, zamek we ?nie le?y: Co za dziw? P??noc; jesieni? noc d?uga-- Za c?? dotychczas w Litawora wie?y Lampa, jak gwiazdka, mi?dzy krat? mruga? Wszak dzi? powr?ci?, je?dzi? w kraj daleki: Snu potrzebuj? troskliwe powieki. On przecie nie ?pi. Pos?ano na zwiady: Nie ?pi; lecz ?aden z pa?acowej stra?y, Ani z dworzan?w, ani z pan?w rady, Do progu jego zbli?y? si? nie wa?y. Daremnie pose? i grozi i prosi: Gro?ba i pro?ba na nic si? nie przyda; Kazano wreszcie obudzi? Rymwida. On wol? pa?sk? nosi i odnosi, On g?ow? w radzie, praw? r?k? w boju, Jego nazywa ksi??? drugim sob?: W obozie, w zamku, jemu ka?d? dob? Wst?p do pa?skiego otwarty pokoju.

W pokoju ciemno, i tylko od sto?a Kaganiec ?wiat?em konaj?cem p?on??. Litawor chodzi? po gmachu doko?a, A potem stan?? i w my?lach uton??. S?ucha co Rymwid o Niemcach powiada, Ale mu na to nic nie odpowiada; To si? rumieni, to wzdycha, to blednie, Wydaj?c twarz? troski niepowszednie. Poszed? ku lampie, ?eby j? poprawi?; Wrzekomo poprawia, a do g??bi ci?nie: Wcisn?? nareszcie i ca?kiem zad?awi?-- Nie wiem, przypadkiem, czyli te? umy?lnie.

Sna?, ?e poskromi? nie m?g? wn?trznej wrzawy, I w pogodniejsze wystroi? si? lice; A jednak nie chcia?, by s?uga z postawy Zgadn?? pa?skiego serca tajemnice. Znowu komnat? obchodzi do ko?a; Lecz kiedy okna kratowane mija?, Widna przy blasku miesi?cznego ko?a, Co si? przez szyby i kraty przebija?-- Widna pos?pno?? zmarszczonego czo?a, Przyci?te usta, oczu b?yskawica, I surowego zagorza?o?? lica.

Potem w r?g gmachu zwraca si? z po?piechem, Ka?e podwoje zamkn?? Rymwidowi. Siad?, i z k?amliw? spokojno?ci? m?wi, Szyderskim mow? zaprawuj?c ?miechem:

"Wszak mi sam z Wilna przywioz?e? Rymwidzie, ?e Wito?d, pan nasz mo?ny i ?askawy, Mia? mi? podwy?szy? ksi???ciem na Lidzie, I spad?e dla mnie po ?onie dzier?awy, Jak swoj? w?asno??, lub zdobycze cudze, Litaworowi podarowa? s?udze?"-- "To prawda, ksi???--" "My wi?c po te dary Jako przysta?o, wyst?pimy godnie. Ka? wynie?? na dw?r ksi???ce sztandary, Zapali? w zamku ognie i pochodnie.-- Gdzie s? tr?bacze? niechaj o p??nocy Zjad? na miasto, a stan?wszy w rynku, Na cztery wiatry tr?bi? z ca?ej mocy, A p?ty b?d? tr?bi? bez spoczynku. P?ki si? wszystko rycerstwu rozbudzi. Niech ka?dy piersi zbroj? ubezpiecza, Nasadzi groty i poci?gnie miecza. Zgotowa? ?ywno?? dla koni i ludzi: Ka?demu z m???w zgotuje niewiasta, Ile zje?? mo?na od ranka do zmroku. Czyj ko? na paszy sprowadzi? do miasta, Nakarmi? i wzi??? na drog? obroku; A skoro s?o?ce z Szczorsowskiej granicy, Pierwszym promieniem gr?b Mendoga dra?nie, Czeka? mi? rze?wo, zbrojno i zapa?nie."

Tak m?wi ksi???. Wprawdzie jego mowa Zaleca zwyk?e do drogi przybory; Lecz za co nagle, i niezwyk?ej pory? Dla czego posta? by?a tak surowa? A kiedy m?wi?, cho? gwa?towne s?owa Bieg?, ?e jedno drugiego nie ?cignie; Zda si?, jakoby wysz?a ich po?owa, A reszta w piersiach przyt?umiona stygnie. Ta posta? co? mi niedobrego wr??y, I g?os ten my?li upojnej nie s?u?y.

Umilk? Litawor: zda?o si?, ?e czeka, Az Rymwid z wzi?tem odejdzie rozkazem. I Rymwid milczy, a odej?cie zwleka; Bo to co s?ysza?, i co widzia? razem, Kiedy stosuje i wa?y w rozumie, Z lekkich s??w ci??k? rzecz odgadn?? umie.

Ale c?? pocznie? Zna, ?e ksi??? m?ody Namowom cudzym ma?o daje ucha, I nie lubi?cy w d?ugie brn?? wywody, Zamiary knuje w swojej g??bi ducha; A skoro uknu?, nie dba na przeszkody, I hamowany tem sro?ej wybucha. Lecz Rymwid, jako wierna panu rada I zacny rycerz w litewskim narodzie, Zapewne ha?bie niema?ej podpada, Gdzieby powszechnej nie zabie?a? szkodzie, Milcze?, czy radzi?? na dwoje my?l dzieli, Waha si?; w ko?cu na drugie o?mieli.

"Panie! gdziekolwiek ch?ci twoje godz?, Nigdy? na ludziach i koniach nie zb?dzie; Wska? tylko drog?, my za twoj? wodz?, Nie patrz?c k?dy, gotowi i?? wsz?dzie I Rymwid pewnie nie przyjdzie ostatni. Ale, o panie, na r??nym miej wzgl?dzie Posp?lstwo ?lepe, twoich r?k narz?dzie, I m???w, kt?rzy na co? wi?cej zdatni. Bo i tw?j ojciec, cho? lubi? sam z siebie Wyci?ga? skrycie przysz?ych dzie? osnowy; Jednak, nim gminne miecze ku potrzebie, Wprz?dy ku radzie m?dre wzywa? g?owy; K?dym ja nieraz z wolnem zdaniem siada?, A com umy?li?, ?mia?o wypowiada?!-- Wi?c i dzi?, wybacz, je?li w szczerym g?osie Zeznam, co serce ustom przekaza?o:-- D?ugo ja ?y?em, i na siwym w?osie D?wigam i czas?w i czyn?w niema?o; Przed si? dzi? widz?, oby nie ze szkod?! Rzecz, dla nas starych niezwyk?? i m?od?. Je?eli prawda, ?e na Lidzkie pa?stwo Ci?gniesz do twojej nale??ce w?a?ci; Ten poch?d skory co? nakszta?t napa?ci Zrazi i nowe i dawne podda?stwo: Ci tak zwyci?zcy czekaj? zdobyczy, Tamci kajdan?w. jak lud niewolniczy.

"Zaraz po kraju wie?? ziarna rozsypie-- Ucho je gminne chwytu i przesadza: Zk?d w ko?cu gorzki owoc si? wyradza, Co truje zgod? i co s?aw? szczypie. Okrzykn? zaraz, ?e? chciwy ?upie?y Wdar? si? na pa?stwo, kt?re? nie nale?y.

"Inaczej cale po dawnym zwyczaju Litewskie niegdy? st?pa?y ksi???ta, Nios?c stolic? do w?asnego kraju; Tych ksi???t dobrze m?j wiek zapami?ta. I je?li zechcesz i?? po starym trybie: Spuszczaj si? na mnie, w niczem nie uchybi?.

"Najprz?d rycerstwo obeszlemy wsz?dy, I tych co w mie?cie zostali si? blizcy, I co na wiejskie powr?cili grz?dy, Maj? na zamek zgromadzi? si? wszyscy; Wi?c krewne pany, wi?c starsze urz?dy, Ku bezpiecze?stwie, a wi?kszej ozdobie, Z sowitym pocztem niech stan? przy tobie. Co nim dokonasz, ja mog? tymczasem Wyruszy? jutro, lub pojutrze zrana, Ze s?u?b?, z ?wi?t? osob? kap?ana, Tudzie? z potrzebnym do uczty zapasem: Aby si? wszystko z?atwi?o na przodzie, A na zwierzynie nie brak?o i miodzie.

"Nietylko bowiem sam nar?d prostaczy, Lecz i starszyzna za ?akoci? goni; A widz?c zrazu pa?skiej hojno?? d?oni, Dobrze zt?d sobie na przysz?o?? t?umaczy. Tak zaw?dy by?o w Litwie i na ?mudzi: Je?li nie wierzysz, pytaj starych ludzi."

Sko?czy?, podchodzi ku oknom i doda: "Wietrzno, niepewna na jutro pogoda. Jakiego? widz? rumaka przy wie?y. A tu? i rycerz oparty na ??ku. Drudzy dwaj chodz? konie wodz?c w r?ku; Pos?y niemieckie--pozna?em z odzie?y. Czy ich zawo?a?? czy niech na dole Przez usta s?ugi odbior? tw? wol??"

Na to mu pr?dko Litawor odpowie: "Je?eli kiedy wychodz? po rad? Do cudzych, w?asnej nie ufaj?c g?owie, Zaw?dy twe zdanie na pocz?tku k?ad?, Bo? zewsz?d godzien mojej czci i wiary, Jak w polu m?ody, tak na radzie stary.

"Wi?c cho? nie lubi?, by dzie? przysz?ych ko?ce, Lada czyjemu widne by?y oku-- Zamiar, wyl?g?y w my?lenia pomroku, ?le jest przed czasem wykaza? na s?o?ce; Niechaj rzecz ca?a, dokonania blizka, Jak piorun wprz?dy zabija, ni? b?yska-- Przeto? ja kr?tko pytania odbywam: Kiedy! dzi?, jutro; gdzie? na ?mud?, do Rusi." "To by? nie mo?e!" "B?dzie i by? musi!-- Lecz dzisiaj tobie g??b serca rozkrywam.

Ale ja z mistrzem Pruskiego Zakonu Tajemne zaraz zwi?za?em przymierze, Aby mi swoje da? w pomoc rycerze, Za co w nagrod? ust?pi? cz??? plonu. Je?li, jak s?ysz?, przybyli pos?owie-- Zna?, ?em na jego nie zwiedziony s?owie.

"Wprz?d wi?c nim zajd? siedmiorakie gwiazdy, Ruszymy przyda? ku litewskiej sile Niemc?w pancernej trzy tysi?ce jazdy, I pieszych knecht?w we dw?jnas?b tyle.-- B?d?c u Mistrza, sam sobie wybra?em, Jakie ma przys?a? rumaki i ch?opy. Od wszystkich naszych ogromniejsze cia?em, ?elazem kute od g?owy do stopy; Wiesz, jako dzielnie brzeszczotami siek?, I dzid? sro?si od naszych daleko.

"Knecht zasi? ka?dy ma ?elazn? ?mij?, Kt?r? o?owiem i sadz? utuczy, Potem, ku wrogom nawracaj?c szyj?, Podra?ni iskr?: wnet paszcza zahuczy Ogniem i gromem--zrani lub zabije, Kogo jej strzelca trafny wzrok poruczy. Od takiej broni niegdy? obalony Pradziad Gedymin na sza?cach Wielony.

"Wszystko gotowe. Tajemnemi drogi Jutro, gdy Wito?d w zaufaniu zbytniem, Na Lidzie s?abe zostawi? za?ogi, Wpadniem, podpalim, zabierzem i wytniem."

Rymwid, niezwyk?? ra?ony nowin?, Sta? pe?en dziwu, nieprzytomny sobie; Przegl?da burz?, my?li o sposobie; Sk??cone my?li jedne w drugich gin?. Ale rzecz nag?a, pr??no zwleka? zdanie, Z gniewem i ?alem zawo?a: "O, panie! Bogdajbym nigdy nie do?y? tej pory: Brat przeciw bratu ma podnosi? d?onie! Wczoraj wyszczerbi? na Niemcach topory, Dzi? ma je ostrzy? ku Niemc?w obronie? Z?a jest niezgoda, ale gorsz? zgod? Chcesz nas pojedna?: raczej ogie? z wod?!

"Zdarza si? wprawdzie, ?e s?siad s?siada, Z kt?rym nieprzyja?? toczy? od lat wielu, U?ciska wreszcie, gniewne serce sk?ada, Jeden drugiego zowi?c: przyjacielu; ?e bardziej jeszcze, ni?li z?e s?siady, Gniewne na siebie Litwiny i Lachy, Cz?sto u wsp?lnej pijaj? biesiady, Snu u?ywaj? pod jednemi dachy, I miecze ??cz? ku wsp?lnej potrzebie. A jeszcze bardziej nad Litewskie m??e, I nad Polaki, zawzi?tsi na siebie Od wieku wiek?w s? ludzie i w??e: A przecie?, je?li do domowych prog?w W?? zaproszony go?ciem od cz?owieka, Je?li dla chwa?y nie?miertelnych bog?w, Litwin mu chleba nie sk?pi i mleka; Wtenczas gad swojski pe?znie w jego r?ce, Spo?em wieczerza, z jednych kubk?w pija, I nieraz senne piersi niemowl?ce Mosi??nym wiankiem bez szkody obwija.

"Lecz krzy?ackiego gadu nie ug?aszcze Nikt, ni go?cin?, ni pro?b?, ni dary!... Ma?o? Prusaki i Mazowsza cary, Ziem, ludzi, z?ota wepchn?li mu w paszcz?? On wiecznie g?odny, cho? po?ar? tak wiele, Na reszt? nasz? rozdziela gardziele.

"Sp?lna moc tylko zdo?a nas ocali?! Darmo hordami ci?gniemy co roku Burzy? ich twierdze i mie?ciny pali?: Przebrzyd?y Zakon, podobny do smoku, Jeden ?eb utniesz, drugi ro?nie skoro, I ten uci?ty ro?nie w dziesi?cioro. Wszystkie utnijmy!--Napr??no si? trudzi, Kto naszych szczerze chce godzi? z Krzy?aki: Bo czy to z kniazi?w, czyli z prostych ludzi, Na Litwie ca?ej nie znajdzie si? taki, Coby ich nie zna? chytro?ci i dumy, Nie stroni? od nich, jak od krymskiej d?umy; Raczej ?mier? w polu, ni?li pomoc zyska?, Raczej ?elazo rozpalone w d?oni, Ni?li krzy?ack? prawic? u?ciska?!

"Lecz Wito?d grozi?--Czy? bez obcych mieczy Ju? nie zdo?amy rozeprze? si? w polu? Albo, czy do tych kres?w zesz?y rzeczy, I? domowego naszych zwad k?kolu Nie zdo?a wyrwa? d?o? bratniej przyja?ni, Or?? dla cudzej zachowuj?c ka?ni?--

"Zk?d?e masz pewno??, ?e s?uszna twa skarga, Ze Wito?d znowu stawi?c si? upornie, Zdrady napina i umowy targa? Pos?uchaj--szlij mnie do niego powt?rnie-- Wznowi? umow?-- --" "Do?? tego, Rymwidzie! Znane mi dobrze Wito?da umowy: Wczoraj mu taki wiatr zawia? do g?owy. Dzisiaj na? znowu co innego przyjdzie. Wczoraj ufa?em ksi???cemu s?owu, Ze sobie Lid? w dziedzictwo zabior?-- Dzi? Wito?d uknu? co? r??nego znowu, Na gwa?t swobodn? wy?ledziwszy por?, Gdy si? do dom?w rozjechali moi, A on u Wilna obozami stoi, Dzi? oznajmuje jakoby Lidzianie Za swego pana s?ucha? mi? nie chcieli, Wi?c Wito?d Lid? dla siebie wydzieli, Mnie za? w nagrod? inny kraj dostanie-- Pewnie Ru? go??, lub bagna Warega! Bo tam wskazana jest siedziba nasza, Tam Wito?d braci i krewnych wyp?asza, A ?wi?t? Litw? sam jeden zalega! Patrz, jak uradzi?! A wie, na co radzi?: Bo w jedno bije, chocia? r??n? drog?; Chcia?by si? jeden nad wszystkich posadzi?, I sobie r?wnych cisn?? pod sw? nog?.

"Przeb?g! Czy? nie do??, ?e Wito?da buta Na koniu wiecznie trzyma ca?? Litw?! Pier? nasza wiecznie do zbroi przykuta, Szyszaki ju? nam przyros?y do czo?a; Z ?up?w po ?upy i z bitwy na bitw?, ?wiat, jako wielki, zbiegli?my do ko?a: To na Krzy?actwo, to znowu przez Tatry Na Polski pi?knie zbudowane sio?a. Ztamt?d po stepach, ?egluj?c z wiatry Goni?c b??dnego obozy Mongo?a. A co?my skarbu z zamku wy?amali, I co ?ywego szablica nie dotnie, G??d nie dogryzie, ogie? nie dopali, Jemu znosimy, sp?dzamy ochotnie. Na trudach naszych w pot?g? urasta; Od Fi?skich zatok po Chazar?w morze, Wszystkie pod siebie zagarn?? ju? miasta. Sam w jakiem mie?cie! w jakim siedzi dworze! Widzia?em pysznych Krzy?ak?w warownie, Na kt?re Prusak nie spojrzy bez strachu; A przecie? mniejsze od Wito?da gmachu, Co jest na Wilnie, lub Trockiem jeziorze! Widzia?em pi?kn? dolin? przy Kownie, K?dy Rusa?ek d?o? wiosn? i latem Sciele muraw?, krasnym dzier?ga kwiatem: Jest to dolina najpi?kniejsza w ?wiecie-- Lecz kt??by wierzy?? U syna Kiejstuta, W pa?acu ?wie?sza murawa i kwiecie!-- Takim pod?oga kobiercem osuta, Takie po ?cianach rozwis?e bisiory, Z li?ciem ze srebra i kwieciem ze z?ota: Nad dzie?o bogi?, nad smug r??nowzory Cudniejsza branek Lechickich robota. W kratach u niego szklanne okienice, Przywo?ne k?dy? a? od ziemi ko?ca, B?yszcz?, jak polskich rycerzy zbroice, Albo jak Niemen, przed oczyma s?o?ca Z pod ?niegu zimne gdy ods?oni lice.--

"Przecie? me pa?stwa, od Erdwi??a czasu, I pi?dzi? szerzej ziemi nie zaleg?y!-- Patrz na te mury z d?bowego lasu, I na ten pa?ac m?j z czerwonej ceg?y; P?jd? przez komnaty pradziad?w siedliska, Gdzie szklanne kuple? gdzie kruszcowe ?upy? Miasto blach z?otych, mokry kamie? b?yska, Miasto kobierc?w ?niade mchu skorupy! C??em chcia? wynie?? z ognia i kurzawy? Pa?stwa, czy skarby? Nie, nic--kromia s?awy!

"Ale i s?aw? wszystkim po nad g?ow? Wito?d podlecia?. Wito?d wszystkich gasi! Jego, jakoby drugiego Mindow?, Na ucztach wielbi? wajdeloci nasi; Jego na strunach i na wieszczym rymie Do potomnego wysy?aj? blasku; Nasze ?r?d gminu kto wypatrzy imi?? Kto podj?? raczy z niepami?ci piasku?...

Znowu ich g?uche obesz?o milczenie, Znowu rzek? ksi??e: "Dosy? pr??nej mowy, Oto noc prawie dochodzi po?owy, Wkr?tce us?yszym drugich kur?w pienie; Wiesz com rozkaza?: b?d?cie w pogotowiu, Ja legn?--mo?e duch troskliwy spocznie. I cia?o troch? pokrzepi? na zdrowiu. Bom trzy dni nie spa?. Teraz jeszcze mrocznie; Lecz dzi? zape?nia ksi??yc rogi nowiu, ?wit b?dzie widny: ruszymy niezw?ocznie. Synom Wito?da w Lidzie zostawimy, Godne dziedzictwo--popio?y i dymy!"

To powiedziawszy, usiad? i w d?o? klasn??: Skoczyli s?udzy, kaza? zwleka? szaty, I leg?, nie na to mo?e aby zasn??, Lecz aby Rymwid mia? si? precz z komnaty. I on, gdy widzi, i?by nic nie sprawi?, Ani co m?wi?, ani d?u?ej bawi?-- Poszed?, a jako zna? powinno?? s?ugi, Wytr?bi? ukaz, rycerstwo zgromadzi?, Potem do zamku wr?ci? si? raz drugi. Po c??? Czy ?eby znowu z panem radzi?? Nie. W inn? stron? wi?d? on kroki swoje: Na lewe skrzyd?o zamkowej budowy, Gdzie ku stolicy spada? most zwodowy, Szed? kru?gankami przed ksi??nej podwoje.

By?a na ?w czas ksia??ciu zam??na C?ra na Lidzie mo?nego dziedzica, Z c?r nadniemie?skich pierwsza krasawica, Zwana Gra?yn?, czyli pi?kna ksi??n?. A chocia? wiekiem, od m?odej jutrzenki, Po lat niewie?cich schodzi?a po?udnie, Oboje, dziewki i matrony wdzi?ki Na jednem licu zespoli?a cudnie. Powag? zdziwi, a ?wie?o?ci? zn?ca: Zda si?, ?e lato ogl?dasz przy wio?nie; ?e kwiat m?odego nie straci? rumie?ca, A razem owoc wnet pe?ni doro?nie. Nietylko licem nikt jej nie m?g? sprosta?: Ona si? jedna w dworze ca?ym szczyci, Ze bohatersk? Litawora posta? Wzrostem wysmuk?ej dor?wna kibici. Ksi???ca para, kiedy j? okoli S?u?ebne grono, jak w poziemym lesie S?siednia para dorodnych topoli, Nad wszystkich g?ow? wystrzelon? niesie.

Twarz? podobna i r?wna z postawy, Sercem te? ca?em wydawa?a m??a. Ig??, wrzeciono, niewie?cie zabawy Gardz?c, twardego ima?a or??a; Cz?sto my?liwa, na ?mudzkim rumaku W szorstkim ze sk?ry nied?wiedziej kirysie, Spi?wszy na czole bia?e szpony rysie, Po?r?d strzelczego hasa?a orszaku. Z pociech? m??a nieraz w tym ubiorze, Wracaj?c z pola oczy myli gminne; Nieraz od s?u?by zwiedzionej na dworze, Odbiera ho?dy ksi??eciu powinne.

Tak zjednoczona zabaw? i trudem, Os?oda smutku, wsp?lniczka wesela, Nietylko ?o?e i serce podziela, Lecz my?li jego i w?adz? nad ludem. Wojny i s?dy i tajne uk?ady, Cz?stokro? od jej zale?a?y rady-- Acz innym rzecz ta nie by?a ?wiadoma: Bo ksi??na, wy?sza nad ?on prostych rz?dy, Kt?re zbyt rade, ?e panuj? doma, Chcia?yby z tem si? popisywa? wsz?dy-- Owszem, cudzemu pilnie kry?a oku Z jak? pot?ga w sercu m??a w?adnie; Nawet baczniejsi i bli?si jej boku Niepr?dko mogli zbada? i niesnadnie.

Mimo to Rymwid m?dry odgadywa?, Gdzie mu j?dyne pozosta?o wsparcie: Szed? wi?c, i ksi??nej wynurzy? otwarcie, Wszystko co widzia? i przewidywa?, Jaka zt?d dawnym zwyczajom obraza, Ksi???ciu ha?ba, narodowi skaza.

Add to tbrJar First Page Next Page

 

Back to top