Read Ebook: Grażyna: Powieść Litewska by Mickiewicz Adam
Font size:
Background color:
Text color:
Add to tbrJar First Page Next Page Prev Page
Ebook has 114 lines and 9763 words, and 3 pages
Mimo to Rymwid m?dry odgadywa?, Gdzie mu j?dyne pozosta?o wsparcie: Szed? wi?c, i ksi??nej wynurzy? otwarcie, Wszystko co widzia? i przewidywa?, Jaka zt?d dawnym zwyczajom obraza, Ksi???ciu ha?ba, narodowi skaza.
Mocno Gra?yn? wie?? nowa uderzy; Lecz pani? swojej b?d?ca postaci-- Udaje wrzekomo, i? temu nie wierzy, Pokoju w g?osie i twarzy nie traci. "Nie wiem ja," rzek?a, "czyli nad rycerzy Wi?cej u pana s?owo niewiast p?aci; To wiem, ?e sobie sam radzi roztropnie, Wiem jeszcze lepiej, co uradzi, dopnie. Wreszcie, je?eli nag?a gniewu flaga Doczesn? burz? w sercu jego wzbudzi, Je?li niekiedy, lotem m?odych ludzi, Ch?? sw? nad s?uszno??, lub nad mo?no?? wzmaga, Zostawmy, niech czas i cicha uwaga-- Rozja?ni my?li, zapa?y przystudzi-- Pierzchliwe s?owu w niepami?? zagrzebie; Tymczasem drugich nie trw??my i siebie."
"Wybaczaj ksi??no! O, nie s? to s?owa, Co z ust w gor?cej pryskaj? godzinie, Kt?rych zagas?ych pami?? nie dochowa; Nie jest to zamiar, kt?ry w pl?taninie Ch?ci niewczesnych rodzi my?l ja?owa. Kt?ry, jako dym zamroczy i zginie; Te iskry znacz? wielki po?ar w duchu, Ten dym strasznego zwiastunem wybuchu!
"Co s?ysz?, jutro? Biada mojej g?owie! Nie chc?, a?eby po Litwie gadano, ?e brat na bratnie nast?powa? zdrowie, Wzi?? gard?o, lub da? za Gra?yny wiano! P?jd?, i w pierwszej z ksi???ciem rozmowie-- Owszem, dzi? id?, chocia? ju? nie rano. Wprz?d ni?li noc? ?wiat odp?dzi ros?, Tusz?, i? dobr? odpowied? przynios?."
Zegnaj? siebie po tym rozhoworze, A w jedno miejsce d??yli oboje. Ksi??na, i chwili nie bawi?c w komorze, Spieszy w gmach pa?ski przez tajne pokoje; Rymwid, nie bawi?c i chwili na dworze. Spieszy kru?gankiem, i w pa?skie podwoje, 2e nie ?mia? wst?pi?, na progu usiada, Szczelin? patrzy i ucha dok?ada.
Nied?ugo czeka?. Klamka zaszele?ci, Z ubocznych prog?w mignie posta? w bieli. "Kto?" wo?a ksi???, zerwa? si? z po?cieli, "Kto?" "Ja," odpowie znany g?os niewie?ci. Potem co? d?u?ej rozmawia? zacz?li. A chocia? Rymwid domy?la? si? tre?ci. G?osu nie z?owi?, bo w echo wpl?tany. Po?kn??o miejsce, lub odbi?y ?ciany.
Rozmowa coraz ?wawsza i zmieszana. Coraz wolnia?a, coraz trudniej s?ycha?, Cz??ciej g?os pani, bardzo rzadko pana; Milcza?, niekiedy zdawa? si? u?miecha?. Nakoniec ksi??na pad?a na kolana. Wsta?, nie wiadomo podnie??, czy odpycha?, Kilka s??w potem wym?wi? gor?cej; A potem milcza? i nie m?wi? wi?cej. I by?o cicho. Znowu posta? w bieli, Przemknie si? ku drzwiom, klamk? zaszele?ci: Czy uprosi?a, czy si? nie o?mieli Prosi? go d?u?ej--ju? w sw?j gmach niewie?ci Odesz?a ksi??na. Ksi??? do po?cieli Wr?ci?--leg?. Cicho, i wida? w tej cisze, Ze go sen twardy w pr?dce uko?ysze.
Rymwid daremnie jeszcze chwil? bada?; Odszed? nareszcie, i w lewym balkonie Giermka obaczy, kt?ry z Niemcy gada?. S?ucha ciekawie, lubo ku tej stronie Nie sz?a rozmowa i wiatr j? okrada?; Wtem giermek r?ka ukaza? ku bronie: Coby oznacza?, Rymwid ?acno zgada?. Strasznie to pych? Krzy?aka ubod?o, Zbieg?, chwyci? konia, poskoczy? na siod?o: "Przysi?gam--wrzeszcz?c--gdybym nie by? pos?em, Przysi?gam na ten krzy?, komtura znami?, I? za obelg?, kt?r? dzi? ponios?em Pr?dkoby zemst? znalaz?o to rami?. Mi?dzy monarchy na poselstwach wzros?em; Ni przy cesarskiej, ni papiezkiej bramie Nie spotka?o mi?, co u twego panka: Pod go?em niebem doczeka? si? ranka; I?? precz, za czyim, za giermka rozkazem! Ale ostrzegam, ?e nas nie u?owi Poga?ski wykr?t i nie minie p?azem! Wo?a? nas wrzekomo przeciw Wito?dowi, A potem wsp?lnem otoczy? ?elazem! No, obaczymy, czy Witold odbije Ten mlecz, zanadto waszej blizki szyje!
"Powiedz ksi???ciu, je?li nie dowierza, Sam niechaj spyta, powt?rzy? gotowem, Cho? razy dziesi?? tem?e samem s?owem, Teraz i zawsze: bo ze s??w rycerza Nic nie wyrzuci?, jak ze s??w pacierza, A com rzek? usty, prawic? dowiod?. Jama, kt?r??cie pod nami kopali, Na wasz? w?asn? wykopana szkod?, Dzi? jeszcze, jeszcze tej nocy si? zwali; Tak, jakem Ditrich Halstark von Kniprode, Komtur zakonu! Za mn? Knechty dalej!"
Zaczeka? jednak. Lecz po kr?tkiej zw?oce, Gdy nic nie s?ysza?, bram? w pole goni. Kiedy niekiedy zbroja zamigoce, Kiedy niekiedy podkowa zadzwoni, Kiedy niekiedy s?ycha? r?enie koni; Coraz znikaj? w dali i pomroce-- Las ich nakoniec i g?ra zas?oni.
Tak m?wi?c z sob?, wzni?s? do g?ry oczy: Mo?e si? lampa za krat? uka?e. Napr??no patrzy?; ciemno?? okna mroczy; Wraca wi?c znowu i na ganek kroczy, Azali ksi??? wo?a? nie rozka?e. Napr??no czeka?, zapytywa? stra?e, Zbli?a si? ku drzwiom, w pokoju noc cicha, A ksi??? dot?d snem twardym oddycha.
"Cuda prawdziwe! Nie odgadn? cale, Jakim dzi? wszystko idzie u nas torem: Niedawno wo?a?, w najwi?kszym zapale, Rozkaza? wojsko zgromadzi? wieczorem, A sam ?pi dot?d? mia? wyci?gn?? rano?-- Stoj? rycerze od Niemc?w wezwani, A Niemcom z niczem odjecha? kazano. Kt?? zani?s? rozkaz; oto giermek pani!--
"Ile z wczorajszej wr??y?em rozmowy-- Wprawdzie ?adnegom nie s?ysza? wyrazu, Lecz d?ugie pro?by, g?os pana surowy-- Mia?a?by ksi??na pomimo rozkazu Wa?y? si? sama a? na krok takowy, Ufna pot?dze niewie?cich pie?cide??-- L?kam si? bardzo, aby tego razu Zbytniej ?mia?o?ci nie pu?ci?a skrzyde?. Prawda, i? nieraz poczyna?a ?miele; Lecz to by?oby wi?cej, ni? zawiele."
Dalsze rozmowy przerwa? mu pos?aniec, Kt?ry wszed? cicho i zdaleka mruga; Wi?c oba spiesz? w zamku lewy kraniec. Ztamt?d kru?gankiem w sieniach ksi??nej s?uga, Wnet sama pani w sieniach go spotyka, Wprowadza i drzwi za sob? zamyka.
"Radco s?dziwy, niedobrze si? dzieje; Ale rozpaczy odda? si? nie godzi: Je?li nas dzisiaj zawiod?y nadzieje, Szcz??liwsze jutro mo?e wynagrodzi. B?d?my cierpliwi: nie robi? ha?asu Mi?dzy ?o?nierstwem i dworsk? gawiedzi?; Pos?y odprawim do innego czasu, A?eby ksi??? nag?? odpowiedzi? Nie przyrzek? Niemcom, p?ki zemst? p?onie, Coby rad cofn??, gdy z gniewu och?onie.
"Ty si? nie l?kaj: jakkolwiek wypadnie, Zamiarom pana nic si? nie uszkodzi; I potem wojsko mo?e zwo?a? snadnie, Je?eli czas mu serca nie och?odzi. Dzisiaj mia? jecha?, ale wyznam szczerze, Ja tak kwapionej wyprawie nie wierz?. Ledwie w domowe powr?cony progi Wczoraj zaledwie z piersi z?o?y? zbroj?, Z dalekiej jeszcze nie wytchn?wszy drogi, Mia??eby znowu dzi? rusza? na boje?"
"Co s?ysz?, ksi??no? Ty m?wisz o zw?okach? Jak ci? niestety rachuba omyli! Ju? jest zap??no; ju? po tylu krokach Nie b?dzie czeka? godziny, p?? chwili-- Wreszcie obaczym. Lecz wprz?d chcia?bym wiedzie?, Jak przyj?? ksi??? wczorajsz? namow??"-- Gra?yna w?a?nie mia?a opowiedzie?, Gdy ich zdarzenie pomiesza?o nowe.
Tentent jezdnego s?ycha? na dziedzi?cu, Zdysza?y giermek dopada komnaty, Przynosi wie?ci od litewskiej czaty, Kt?ra po lidzkim biegaj?c go?ci?cu, Teraz od Niemc?w dosta?a j?zyka: Ze w?dz krzy?acki jazd? z lasu ruszy?, A za ni? knecht?w i ob?z pomyka; I ?e przed ?witem, jak czatownik tuszy?, 1 jak niemieckie wyznawa?y bra?ce Chce miasto ubiedz i szturmowa? sza?ce.
"Giermku," zawo?a, "k?dy? s? pos?owie?" Umilkn?? giermek, a niepewne lice, I pytaj?ce topi?c w niej ?renice: "Co s?ysz?, ksi??no?" zdumiony odpowie, Albo? o w?asnem zapomnia?a? s?owie? Niedawno, kiedy pia?y drugie kury, Sama? mi rozkaz ksi???cy przynios?a: A?ebym biega? co pr?dzej do pos?a, I wyprawi? go przed ?witem za mury!"
"Tak," rzecze ksi??na, twarz odwraca zblad??; Lecz pomi?szanie, widne w jej osobie, Do ust wyrazy nieporz?dne k?ad?o. "Tak, prawd? m?wisz, przypominam sobie-- Jak?e to wszystko z g?owy mi wypad?o! Biegn?--nie--st?jmy--albo wiem, co zrobi?--" Stan??a, milczy. Przymkniona powieka. Czo?o pochy?e, w ktorem si? przebija Jaka? my?l jeszcze ciemna i daleka; W niepewnych rysach oka?e si?, mija, I znowu wschodzi, ca?? twarz obleka. Dojrzewa zamiar, staje si? wyrokiem: Ju? umy?li?a, post?pi?a krokiem.
"Tak jest, raz jeszcze id? budzi? m??a. Wojsko niech zaraz w drog? si? wybiera. Ty, giermku, rozka? osiod?a? hestera, I wynie? reszt? pa?skiego or??a. Wszystko to ma by? natychmiast gotowe! Przykazuj? wam imieniem ksi???cia. Odpowied?, starcze, wk?adam na tw? g?ow?. Jaki cel, k?dy mierz? przedsi?wzi?cia, Nie gada?, ani pyta?, do poranku. Id?cie, i pana czekajcie na ganku."
Wybieg?a, drzwiczki za sob? zatrzas?a. Wybiega Rymwid, a my?li po drodze: "Gdzie id?? po co? Wszak wojska i wodze, Ju? zgromadzone, ju? wydane has?a!"-- Odetchn?? tedy, zwolni? nieco kroku, Stan?? z nagi?tem ku ziemi obliczem, I my?l?c d?ugo, nie my?la? o niczem: Bo w mnogich zdarze? i wniosk?w nat?oku, My?li samopas pl?cz? si? bez?adnie, Ani ich rozum znu?ony ow?adnie.
"Pr??no tu czekam. Ju? blizki poranek; Wkr?tce si? ca?a zagadka rozwi??e. Musz? z nim m?wi?, ?pi, czy nie ?pi ksi???."-- Wi?c st?pa? prosto na pa?acu ganek: A wtem si? zlekka rozwar?y podwoje. Litawor wyszed? sam jeden do sieni, Szat? mia?, w jak? stroi si? na boje, Ca?? od sutej b?yszcz?c? czerwieni; G?ow? pod che?mem; piersi, miasto zbroje, Pancerz obwija? z ?elaznych pier?cieni; W lewicy tarcz? mniejszego ob??ku, A pas od miecza na prawem ni?s? r?ku.
Gniewem lub trosk? zda? si? ko?atany; Nier?wnym st?pa? i niepewnym krokiem; Gdy si? zbli?a?y rycerze i pany, Uczci? ?askawem nie raczy? ich okiem. Dr??cy z r?k giermka wzi?? ?uk i ko?czany, Miecz nawet zwiesi? po nad prawym bokiem, A chocia? wszyscy omy?k? widzieli, Przestrzega? pana nikt si? nie o?mieli.
Ju? zst?pi? z ganku, ju? chor?giew z?ota Wzniesiona, pocznie na dzie? krwawy ?wita?, Mia?a go wrzaskiem i tr?bami wita?; Lecz da? zna? r?ka, aby zamkn?? wrota-- Jecha? w milczeniu i o nic nie pyta?. A pacholiki i nadworne s?ugi A? za most wywi?d? na dziedziniec drugi.
Zt?d nie go?ci?cem pu?cili rumaki, Ale na prawo skr?caj?c si? do?em, Przepadli mi?dzy kurhany i krzaki; Znowu ku drodze nawracaj? ko?em: W?w?z ciemnemi wiedzie ich zatoki, ?cie?nione coraz rozsuwaj?c boki.
Jest od przekop?w miejskich tak daleka, Jako niemieckiej broni grzmot doniesie, Ma?a, zaledwie znana komu rzeka, W?zkim korytem b??dz?ca po lesie; Ku drodze jednak coraz szerzej ?cieka, Gubi?c si? w wielkim jeziora okresie; Puszcza okrywa z bok?w jej zwierciad?a, A z przodu g?ra wynios?a usiad?a.
Tam, gdy litewskie wymkn??y si? roty, Ujrz? w?r?d g?ry przy blasku ksi??yca, Zbroje, chor?gwie, szyszaki i groty. B?ysn?li, zagrzmi na has?o rusznica; Sypi? si? m??e, ?ciskaj? si? roty: Murem krzy?acka stan??a konnica.
Tak w noc miesi?czn? wygl?daj? ?wietnie Na czole Ponar zasadzone bory, Gdy z nich oskubie wicher szaty letnie, A rosa jasne wieszaj?c bisiory, Nagle si? mrozem w szron per?owy zetnie; B??dnym przechodniom zdaj? si? u wni?cia Lasy ze srebra, a z kryszta?u li?cia.
Ten wzrok gniewy w ksi???ciu poduszcza. Skoczy? z wynios?em nad g?ow? ?elazem; Wali si? zbrojna w ?lady jego t?uszcza. Ale si? wodze dziwi?, ?e tym razem Wojsko bez sprawy lada jako puszcza, Ani ich zwyk?ym ostrze?e rozkazem, K?dy sam my?li na czele ugodzi?, A jakie skrzyd?a odda im przewodzi?.
Wi?c Rymwid, pa?sk? zast?puj?c wol?, Obiega hufy, szykuje ?rod drogi; Wkl?s?e ku g?rze ?ciskaj?c p??kole, Pancernych w ?rodek, ?ucznik?w na rogi; Tak zawsze Litwa zwyk?a stawi? pole. Da? has?o: chyl? majdany do nogi-- Warkn??y struny, ?wisn??a strza? chmura, Jezus, Marya!--Naprz?d, hop, hop, ura!
Dopiero?, drzewca u?o?ywszy w toku Zerw? si? bli?ej, pier? na pier? uderzy -- Za c?? wydar?a potomnemu oku Noc i zwyci?ztwa i kl?ski rycerzy? Swoi i cudzy zmieszani w nat?oku; Zewsz?d szcz?k raz?w, wrzask, chrz?sty pancerzy; Pryskaj? bronie, lec? che?my, g?owy, Co mlecz oszcz?dza, druzgoc? podkowy.
Ksi???, jak skoczy?, tak goni na czele, Ani si? jeden mi?dzy t?umem boi. Znaj? czerwony p?aszcz nieprzyjaciele: Poznali god?a na che?mie i zbroi; Cofa si?, walcz?c nie?mia?a gromada, Zwyci?zca p?dzi i na karki wsiada.
Lecz kt?ry? z bog?w si?? w nim os?abi?? C?? zt?d, ?e zbieg?ych natarczywie goni? C?? zt?d, ?e bije? nikogo nie zabi?. Bezw?adna szabla po pancerzach dzwoni, Albo si? zwija odbita ?elazem Albo uchybia, albo idzie p?azem
Czuj?c Krzy?acy tak s?abe natarcie Odzyszcz? serce; z okropnym ha?asem Nawr?c? czo?a, potkn? si? za?arcie, I g?stym w??czni otocz? go lasem; Czy przel?kniony, czy spl?tany w t?umie, Bra? ich na szable i tarcze nie umie.
Trudno mu by?o ca?? unie?? szyj?, Krzy?actwo zewsz?d kole, strzela, siecze: Wtem huf litewski nawa?? rozbije Bior?c go mi?dzy puklerze i miecze: Ten s?abe razy swojemi poprawia, A ten od cudzych raz?w go zostawia.
Ju? noc pierzcha?a, ju? r??ane w?osy Zorza na wschodnim roztacza ob?oku Bitwa wre dot?d, ?lepe lec? ciosy, Ni w ty?, ni naprz?d nie ruszono kroku; A b?g zwyci?ztwa, przysz?e wa??c losy, R?wny krwi ci??ar zt?d i zow?d bierze, I szala dot?d w r?wnej stoi mierze.
Tak ojciec Niemen, mnogich piastun ?odzi, Gdy Rumszyckiego napotka olbrzyma: Wko?o go mokrem ramieniem obchodzi, Dnem podkopuje, pier? g?r? wydyma; Ten, natarczywej broni?c si? powodzi, Na twardych barkach gwa?t jej dot?d trzyma; Ani si? wzruszy ska?a w piasek wryta, Ani jej rzeka ust?pi koryta.
Krzy?actwo, d?ugiej niecierpliwe bitwy Na wierzchu g?ry stoj?cy odwodem Ostatni hufiec p?dz? w ?rodek Litwy; Komtur ich wiedzie, sam uderza przodem; A zmordowanych d?ugiemi gonitwy, Gdy napar? ?wie?ym i dzielnym narodem, ?ami? si? szyki--Krzy?actwo zwyci??a, Wtem z g?ry zagrzmia? straszliwy g?os m??a.
Ku niemu wszystkich podnosz? si? oczy. Stoi na koniu; a jako rozwiod?a Szeroko cienie stercz?cych warkoczy, Na ?nie?nej g?rze wybuja?a jod?a, Tak go szeroki p?aszcz do ko?a mroczy: Czarny p?aszcz, czarny ko? i che?m i god?a. Trzykro? zawo?a?, zlecia? nakszta?t gromu, Nie wiedzie? za kim, albo przeciw komu.
Dobiega Niemc?w, mi?dzy t?umem tonie; Bitwy nie ujrzysz; ale zgie?k i j?ki Daj? odgadn?? w jakiej walka stronie, I jaki straszliwy piorun jego r?ki. Tam szyszak zniknie, ?wdzie sztandar padnie; T?oczy si? hufiec, miesza si? bez?adnie.
Jako le?nicy, gdy sosny lub d?by Siek? wzd?u? puszczy, s?ycha? ?oskot w dali; J?cz? topory, chroboc? pi? z?by; Kiedy niekiedy wierzcho?ek si? zwali; Nakoniec, mi?dzy wyci?temi zr?by, Us?yszysz i m???w i b?yskanie stali: Takie wysiek?szy ?rodkiem Niemc?w ?omy, Dar? si? ku Litwie rycerz nieznajomy.
?pieszaj rycerzu o?ywi? duch m?zki, Krzepi? s?abn?cych spieszaj, jeszcze pora! Litwini blizcy ostatecznej kl?ski, Dzik i puklerz?w warowna zapora Ju? roz?amana; sam Komtur zwyci?zki Po ca?em polu szuka Litawora; On si? nie kryje: oba konie bod?. Wkr?tce ?miertelny pojedynek zwiod?.
Litawor szabl? wynosi do ci?cia. Komtur da? ognia z piorunowej broni. Zadr?? Litwiny, pojrz? na ksi???cia: Niestety, szabla wypad?a mu z d?oni, Cugle z s?abego wyciek?y uj?cia; Ju? pod szyszakiem nie dotrzyma skroni, Sp?ywaj?c z siod?a ju? si? bokiem chyli, Kiedy mu swoi na pomoc skoczyli.
J?kn?? m?? czarny; a jak czarna chmura, Rykn?wszy, b?y?nie piorunowym gradem, Z tak? szybko?ci? leci na Komtura; Zaledwie pierwszym zwarli si? napadem, Pojrze?, ali?ci Komtur ju? pod koniem, A rycerz bie?y i tratuje po niem.
Gdy obskoczy?y ksi???cia dworzany, Przybiega, chwyta, rwie pancerza w?z?y, Ostro?nie zdziera blach zafarbowany, Wy?ledza postrza? g??boko ugrz?z?y. Wtem, krew na nowo wytrysn??a z rany. B?l zemdlonego do zmys??w przywo?a; Otwiera oczy, spoziera do ko?a, I znowu wciska na oczy przy?bic?; Z gniewem ?o?nierze i s?ugi odpycha, A Rymwidowi ?ciskaj?c prawic?: "Ju? jest po wszystkiem, starcze,--m?wi z cicha,-- Precz mi od piersi, szanuj tajemnic?; Ratunek pr??ny, wkr?tce umrze? musz?, Wie?cie do zamku, tam wyzion? dusz?."
Rymwid szerokie oczy w nim utopi?. Ledwie ?mie wierzy?, od zmys??w odchodzi. Upuszcza r?k?, kt?r? ?zami kropi?, Dreszcz ko?ci wstrz?sa, pot mu czo?o ch?odzi. Teraz poznaje g?os, nieznany wczora. Niestety, nie by? to g?os Litawora!
Tymczasem rycerz upuszczone wodze Starcowi wr?czy?; sum do pana skoczy?, Rumaki ka?e nawr?ci? ku drodze, Chwiej?cego si? ramieniem otoczy?, Sk?ada na piersiach, krew d?oni? zaciska; Da? znak, samotrze? p?dz? z bojowiska.
I zbli?aj? si? pod okopy grodu. Zaszli im drog? ciekawi mieszka?ce; Ci, bod?c konie przez t?umy narodu, W milczeniu ?piesz? na zamkowe sza?ce, A skoro wpadli, uchylono zwodu. Rycerz stra?nikom przykazuje srogo, Ni tam, ni za si? nie puszcza? nikogo.
Wnet z reszt? hufc?w ci?gn? bojownicy A cho? wygrali tak przewa?ne pole, Ma?a zt?d rado?? by?a po stolicy; B?l serca ?cisn??, ?a?oba na czole; Ka?dy si? pyta troskliwie o pana: Gdzie jest? czy ?yje? jak g??boka rana?
Nikt nie by? w zamku, nikt o niczem nie wie; Podj?to mosty i zemkniono zwory. Tymczasem w fos?, mi?dzy g?ste krzewie, Zchodz? trabanci z pi?ami, z topory, Siek? chr?st, wal? topole, modrzewie, A ociosane pnie, ga??zie, wiory Tocz? na barkach i wozach do miasta: Na taki widok ?al i postrach wzrasta.
Add to tbrJar First Page Next Page Prev Page