bell notificationshomepageloginedit profileclubsdmBox

Read Ebook: Menazerya ludzka by Zapolska Gabriela

More about this book

Font size:

Background color:

Text color:

Add to tbrJar First Page Next Page

Ebook has 2273 lines and 46128 words, and 46 pages

Gabryela Zapolska.

MENA?ERYA LUDZKA.

WARSZAWA. Wydawnictwo ,,Przegl?du Tygodniowego". 1893.

????????? ????????. ???????, 28 A?????? 1892 ?.

W Drukarni ,,Przegl?du Tygodniowego", Warszawa, Czysta No 4.

By?a jasn? blondynk?, jasn? jak s?o?ce promienne...

Drobna jej, maluchna buzia r??owa i bia?a -- ?mia?a si? jakim? dziecinnym, naiwnym ?miechem, ??obi?cym w pulchnych policzkach dwa rozkoszne do?ki.

Z ca?ej jej postaci zdawa?a si? wydziela? wo?, w?a?ciwa r??owym hyacyntom, a gdy ubrana w r??owe ,,matin?e", przesuwa?a si? ze ?miechem z pokoju do pokoju -- jaka? srebrna smuga znaczy?a jej przej?cie, smuga, kt?r? pozostawia po sobie wschodz?ca jutrzenka.

?mia?a si? ona zawsze, ta rozkoszna, jasnow?osa kobietka -- ?mia?a si? le??c jeszcze w ko?ysce, potem u kratek konfesyona?u -- wreszcie u stopni o?tarza, gdy wlok?a za sob? szumi?cy tren jedwabnej bia?ej szaty.

?miech powita? nawet krzyk jej c?rki -- bo nawet w cierpieniach umia?a co? zabawnego wynale??.

By?a bardzo pobo?n? i codzie? prawie biega?a do ko?cio?a.

Mia?a ?adn? ksi??eczk?, oprawn? w ko?? s?oniow? i zbrudzon? na kartkach, kt?re czerni?y si? modlitw? ,,Za m??a i rodzin?".

To by?a jej ?wi?teczna ksi??ka -- na codzie? mia?a wielkiego ,,Dunina", kt?rego czyta?a, strzelaj?c oczkami na lewo i prawo, lub przechylaj?c g??wk? na at?asow? ko?dr? swego eleganckiego ???ka.

Lubi?a ?akocie i mia?a pod poduszk? kilka daktyli, kt?re jad?a, przebudziwszy si? w nocy, chichocz?c si? jak szalona.

Przepada?a za wanili? i mia?a jej zawsze pe?ne kieszenie, lubi?a gra? w loteryjk? -- przytem szachrowa?a do?? zr?cznie.

C?rk? swoj? -- ma??, puco?owat? dziewczynk?, przezwa?a ,,Nabuchodonozorem" a m??a ,,Rakiem". Siebie sam?, jakkolwiek mia?a na chrzcie ?w. imi? Zofii, nazywa?a ,,?abusi?". Cz?sto siadywa?a na dywanie i bawi?a si? z c?rk?, przyczem nast?powa?a zwykle k??tnia o zabawki, kt?re matka z c?rk? wydziera?y sobie wzajemnie...

M??, dobry, poczciwy filister, urz?dnik w jakiem? towarzystwie asekuracyjnem, podkr?ca? w?sa i u?miecha? si? z zadowoleniem.

-- Dziecinna! ach! jaka dziecinna ta moja ?abusia!

Ona, z krzykiem zrywa?a si? z ziemi, siada?a na kolanach m??a i rozpoczyna?a ?piewa?...

Jecha? pan Za nim ch?op A za nimi ?yd?weczki Pogubi?y patyneczki...

?piewaj?c, wyci?ga?a z m??owskich kieszeni pieni?dze i z powag? dawa?a mu dziesi?? groszy.

-- Masz, Raku, na czarn? kaw?!...

Reszt? pieni?dzy chowa?a do tualetki.

I Rak poddawa? si? tej tyranii, jakkolwiek dziesi?? groszy dziennie, nawet dla urz?dnika w towarzystwie ubezpiecze?, chyba za ma?o!...

Jak?e si? jednak sprzeciwi? tej rozkosznej istocie, kt?ra z ca?? naiwno?ci? patrzy mu w oczy i bia?y, pachn?cy karczek do poca?unk?w nadstawia? Bra? Rak ow? wytart? dziesi?tk? i ca?owa? ?abusi?, znajduj?c w tem wiele rozkoszy.

By?a wi?c bo?yszczem ca?ego domu.

Kocha? j? m??, pomimo ?e tyranizowa?a go nieznacznie.

Kocha?o dziecko, pomimo ?e wydziera?a mu zabawki i wyrywa?a w?osy, czesz?c dwuletni? dziewczynk? ? la Mikado.

Kocha?y s?ugi, pomimo ?e grymasi?a bezustannie i czasem ca?e ranki siedzia?a w kuchni.

Nad wszystko jednak ub?stwiali j? rodzice.

Tych dwoje starych ludzi w ?abusi swej widzia?o uosobienie cn?t i doskona?o?ci wszelakich.

?abusia -- jedyne, wypieszczone dziecko, za wz?r by?a wszystkim kobietom stawiana....

I gdy co wiecz?r zgromadzano si? doko?a sto?u, o?wieconego wisz?c? lamp?, ?abusia, wycinaj?ca lalki z tektury lub lepi?ca aba?ury, by?a punktem koncentruj?cym wszystkie spojrzenia.

Ku niej zwracano si?, u?miechano, przesy?ano pieszczotliwe s?owa.

Ona, r??owa, bia?a, weso?a -- poddawa?a si? tym pieszczotom, tej wielkiej mi?o?ci, jaka j? otacza?a, k?pi?c si? niejako w cieple przywi?zania i rozsiewaj?c doko?a promienie szcz??cia rodzinnego. Ka?demu odwzajemnia?a si? dobrem s?owem, u?miechem -- a dra?ni?c Nabuchodonozora, g?aska?a dziecko po g?owie; potr?ciwszy s?ug?, u?miecha?a si? do niej, nazywaj?c ,,poczciw? idyotk?"....

Nie -- stanowczo, nikt nie m?g? si? na ?abusi? gniewa?, lecz przeciwnie, ka?dy musia? j? uwielbia? jak wcielenie dobroci, wdzi?ku i prostoty....

By?a ona uosobieniem kobieco?ci.

Mia?a tyle tkliwo?ci w spojrzeniu, w g?osie, w ruchach ?asz?cej si? kotki, ?e rozkosz by?o patrze?, gdy na paluszkach skrada?a si?, aby uszczypa? drzemi?cego m??a, lub nasypa? pieprzu w otwart? buzi? c?rki...

?mia?a si? potem rozkosznie i wdzi?cznie przeginaj?c, zasypywa?a pieszczotami przera?onego m??a, lub skrzywion? dziecin?... m?wi?a przytem cieniuchnym g?osikiem:

-- Nie gniewa? si? na ?abusi?!...

Wi?c m?? u?miecha? si? do tego bia?o-r??owego zjawiska, dzi?kuj?c Bogu, ?e dziecinne usposobienie ?ony pozwoli mu nie l?ka? si? o naruszenie z jej strony wierno?ci ma??e?skiej...

I rzeczywi?cie -- kr?c?ca si? po domu z weso?? piosenk? na ustach, ubijaj?ca piank? w kuchni, przyszywaj?ca guziki do m??owskiego palta lub nicuj?ca krawaty, by?a uosobieniem kochaj?cej ?ony i ,,milutkiej" kobiety.

Miewa?a jednak chwile, w kt?rych przychodzi?y jej na my?l powa?niejsze refleksye.

Naprzyk?ad po przeczytaniu ,,Pani Bovary" -- zamkn?wszy ksi??k?, usiad?a u n?g m??a.

W r?ku trzyma?a kawa?ek newchatelu, lecz nie gryz?a go, ale pogr??y?a si? w zadumie.

M??, czytaj?c ,,Kuryera", nie przerywa? ciszy.

-- Wiesz, Raku -- wyrzek?a nareszcie -- ta kobieta to zdradza?a m??a... niegodziwa, prawda?

-- Hm -- odpar? zagadni?ty -- je?eli m?? by? niedo??ga...

Lecz nie m?g? doko?czy?.

?abusia porwa?a si? nagle jak szalona.

-- To nie upowa?nia! -- wo?a?a -- i ty, Raku, jeste? niedo??g? a przecie? ci? nie zdradzam!...

Add to tbrJar First Page Next Page

 

Back to top